Od gminnej biblioteki do „świata biznesu” – rozmowa z Danutą Kloc

O wyzwaniach jakie niesie ze sobą interdyscyplinarność działań Gminnego Ośrodka Kultury oraz o nieustawaniu w wychodzeniu ku potrzebom społecznym, pomimo przeciwności i trudności, braku zrozumienia od ludzi z „branży” – opowiada Danuta Kloc z Gminnego Ośrodka Kultury w Hrubieszowie z siedzibą w Wołajowicach, uczestniczka pilotażowej edycji programu dla dyrektorek i dyrektorów bibliotek „Kieruj w dobrym stylu”.

Beata Kołakowska: W 2005 roku została Pani szefową Gminnego Ośrodka Kultury w Hrubieszowie z siedzibą w Wołajowicach. Wcześniej pracowała Pani na stanowisku bibliotekarki. Podobało się Pani to zajęcie?

Danuta Kloc: Wykształcenie mam zupełnie inne, ale gdy po urlopie wychowawczym szukałam pracy w 1998 roku, to akurat był wakat w Gminnej Bibliotece Publicznej w Moniatyczach. Zgłosiłam się i zostałam przyjęta. Przyznam, że po tak długiej przerwie trudno mi było wrócić na etat. Natomiast praca bibliotekarki bardzo mi się spodobała. I faktycznie siedem lat później zostałam dyrektorką GOK-u.

BK: Kiedy obejmowała Pani stanowisko, to biblioteki z gminy Hrubieszów funkcjonowały już w ramach struktur Ośrodka Kultury?

DK: Mieliśmy już długą tradycję takiej formy współpracy, bo w 1992 roku GOK w Hrubieszowie z siedzibą w Wołajowicach został połączony z Gminną  Biblioteką Publiczną w Moniatyczach i jej filiami w Czerniczynie, Dziekanowie, Kosmowie i Stefankowicach. Dlatego oczekiwano ode mnie, jak również od moich pracowników, by nasze biblioteki robiły coś więcej niż tylko wypożyczanie książek i prowadzenie czytelni. Moje koleżanki, odwiedzając placówki w innych powiatach, miały mi trochę za złe, że tam tylko wypożyczają książki i organizują spotkania autorskie, a my bierzemy na siebie dodatkowo tyle różnych obowiązków.

BK: A jak dużo?

DK: Wszystkiego nie sposób wymienić! Współpracujemy z Kołami Gospodyń Wiejskich (a działa ich na naszym terenie aż dwadzieścia osiem!), z czternastoma szkołami podstawowymi i dwoma gimnazjami oraz wieloma stowarzyszeniami. Wspieramy twórców ludowych. GOK też prowadzi zespoły śpiewacze, międzypokoleniowy zespół taneczny, kapelę ludową. Przez jakiś czas istniał u nas kabaret.

BK: Rzeczywiście sporo tych aktywności. Co zatem stanowi dla Pani największą trudność w kierowaniu?

DK: Odległości. Działamy na terenie wiejskiej gminy okalającej miasto Hrubieszów. To, że nie jesteśmy w jednym miejscu, tylko mamy 5 rozrzuconych placówek bibliotecznych. W każdej pracuje tylko jedna osoba! Często powtarzam, że zazdroszczę innym dyrektorom, że ich wszyscy pracownicy są pod jednym dachem. Niemniej moje dziewczyny sobie radzą, choć ciężko jest im samodzielnie proponować nowe działania. Staram się je wspierać. Podpowiem, poradzę, a bywa, że i czasem narzucę jakieś rozwiązanie.
Nasz Dom Kultury mieści się we wsi, która ma około 200 mieszkańców. Trudno jest nam zorganizować naprawdę dużą imprezę dla członków społeczności z całego terenu GOK-u. Dlatego nasza działalność jest rozproszona, organizowane są festyny, dni seniora – ale na mniejszą skalę – odbywają się w poszczególnych wioskach. Organizujemy cale mnóstwo konkursów zarówno o zasięgu gminnym, jak powiatowym: konkursy z wiedzy, recytatorskie, turnieje czytelnicze. W ten sposób pragniemy dać możliwość uczestnictwa jak największej liczbie mieszkańców. Nasi sołtysi nie mają łatwo, ponieważ otrzymują od nas regulaminy konkursów, które następnie przekazują mieszkańcom.

BK: Jednak jakoś sobie radzicie?

DK: Musimy. Zresztą „rozległość terenu działania” to nie jedyne utrudnienie. Proszę sobie wyobrazić, że prowadzimy też handel!

BK: Handel?

DK: Tak. Mamy jedenastu sprzedawców.

BK: A, proszę wybaczyć pytanie, co sprzedajcie?

DK: Wszystko! I masło, i chleb, i mydło – jak to w wiejskich sklepach.

BK: I to też podlega pod GOK?

DK: Tak. A ponieważ zarządzam naszymi sklepami, to muszę się znać i na handlu, i na raportach kasowych.

BK: Przyznaję, że jest to wyzwanie…. Omówiłyśmy trudności, czas na miłe rzeczy. Co lubi Pani w swojej pracy najbardziej?

DK: Pracę z ludźmi! To moja największa radość! Krąg ludzi, z którymi współpracuję, jest ogromny: poczynając od radnych, po przewodniczące wszystkich dwudziestu ośmiu kół gospodyń wiejskich, przedstawicieli organizacji i stowarzyszeń, twórców ludowych. Kontakt z tymi ludźmi daje mi siłę do działania!

BK: Wspomniała Pani o władzach samorządowych. Jak układa się Państwa codzienna współpraca?

DK: Generalnie władze są przychylne, otwarte, chwalą, fajnie się wypowiadają. Ale z konkretami bywa różnie. Dla mnie problemem jest uzyskiwanie szybkich decyzji…. I trudny temat finansowania kultury. Budżet gminy jest jaki jest, zadań własnych samorządom przybywa, więc na czym najłatwiej ciąć koszty? Na kulturze.

BK: A z lokalną społecznością? Kto się chętnie angażuje, jest najbardziej aktywny?

DK: Mamy trzydzieści sześć miejscowości w gminie i moim zdaniem stanowią one trzydzieści sześć małych zróżnicowanych środowisk. W niektórych prężnie działają różne koła i stowarzyszenia, pomaga ochotnicza straż pożarna. W innych trudno jest coś zorganizować. Jeśli chodzi o aktywność mieszkańców, to zwykle jedna trzecia przychodzi i dopytuje się, co robimy, kiedy zorganizujemy kolejny konkurs. Niektórzy pukają się głowę i nie chcą angażować się „za darmo”. Jest i grupa ludzi, która się niczym nie interesuje. Przyznam, że odczuwam ogromną zawodową satysfakcję, gdy tacy malkontenci przestają narzekać i zaczynają coś robić. Wdzięczną grupą są dzieci, szczególnie te do pierwszej klasy gimnazjum. Starsze już niekoniecznie chcą się angażować. Natomiast dość aktywni są seniorzy. To grupa, która szuka możliwości, żeby wyjść z domu i się spotkać.

BK: Jak Pani sądzi, dlaczego nie wszyscy młodzi ludzie chcą się angażować w działalność kulturalną?

DK: Zanim odpowiem na to pytanie, opowiem Pani o projekcie, który zrealizowaliśmy pod koniec zeszłego roku wspólnie z uczniami z Gminnego Gimnazjum im. Bolesława Chrobrego w Kozodawach oraz Stowarzyszeniem Kobiet Gminy Hrubieszów – Polskie Kwiaty. Wymyśliłam projekt „Młodzi – Aktywni – Skuteczni”, bo chciałam się podzielić z młodzieżą i nauczycielami moimi doświadczeniami wyniesionymi z różnych szkoleń.

BK: Ten projekt to takie Pani „dziecko”?

DK: Tak! Opracowałam pomysł na cykl prelekcji i warsztatów dotyczących postaw i działań społeczno-obywatelskich i przygotowujących do realizacji konkretnych działań. Przyznam że na początku bałam się reakcji nauczycieli, że zapytają, po co ona tu przyszła? Co chce dzieciom w głowy wkładać?

BK: I jak Pani poszło?

DK: Wydaje mi się, że tak na 90% osiągnęłam swoje cele! Dzięki temu, że Dyrektor Gimnazjum w Kozodawach, Robert Kryszczuk, jest bardzo otwartą osobą i osobiście zaangażował się w działania projektu, to z realizacją nie było problemu. Podczas konferencji kończącej projekt stwierdził, że trzeba „wyjść poza schemat”, spojrzeć inaczej na młodzież i jej działania, i ten projekt to pokazał. Ucieszyły mnie jego słowa. Takie słowa utwierdzają mnie w tym, że to, co robię, jest słuszne.

BK: Zamierza Pani powtórzyć tę akcję?

DK: Bardzo chciałabym powtórzyć. Zobaczymy… Na razie poszłam do małej wiejskiej szkoły i tam napisaliśmy bardzo podobny projekt, który złożyliśmy do FIO. Z niecierpliwością czekamy na wyniki, bo tegoroczny nabór był bardzo obfity.

BK: Wracając do mojego pytania dotyczącego angażowania się młodzieży w działalność GOK…

DK: My, dorośli, narzekamy na młodzież, że jej się nie chce angażować. Ale ja, po realizacji projektu „Młodzi – Aktywni – Skuteczni”, widzę, że młodzi potrzebują czegoś innego, niż nam się wydaje, niż my chcemy im dać. Może ścianki wspinaczkowej, koncertów hip-hopowych? A my traktujemy te ich potrzeby jak fanaberie, na które tutaj nie ma miejsca.

Toteż swoją wypowiedź na konferencji dotyczącej projektu zakończyłam myślą, iż dorośli powinni najpierw stworzyć młodym warunki, a dopiero potem oczekiwać aktywności. Dam Pani przykład. Mamy dwadzieścia osiem świetlic. Dużo, prawda? Niestety są one czynne od południa i zamykane, jak dzieci wychodzą ze szkoły. No i gdzie tu sens? Gdzie dzieci mają się podziać? Próbuję rozmawiać o tym z sołtysami, ale idzie mi ciężko, a wystarczyłaby przecież jedna decyzja organizatora – mają być otwarte w godzinach popołudniowych. Koniec, kropka.

BK: Dlaczego zdecydowała się Pani na szkolenie „Kieruj w dobrym stylu”?

DK: Uczestniczyliśmy w Programie Rozwoju Bibliotek organizowanym przez Fundację Rozwoju Społeczeństwa Informacyjnego (FRSI) i okazało się, że to, co robimy od lat, to robimy dobrze. Zastanawiałam się jednak, czy nie popadliśmy w rutynę, że może czas poszukać nowych rozwiązań.

Intrygowała mnie od jakiegoś czasu Szkoła Liderów, jako instytucja, która przeprowadza szkolenia. Dlatego, kiedy pojawił się projekt „Kieruj w dobrym stylu”, nie wahałam się nawet sekundę.

BK: Czego się Pani spodziewała po szkoleniu z zakresu przywództwa?

DK: Nie miałam do końca sprecyzowanych oczekiwań. Wiedziałam, ze będzie tam coaching i pomyślałam, że fajnie byłoby nad sobą popracować z kimś, kto mnie tak trochę „podprowadzi”. Miałam obawy, „co ze mnie wyjdzie”, ale chęć nowych doświadczeń, popracowania nad sobą, uświadomienia sobie swoich możliwości, przekonania się, jaką jestem osobą, była większa i wybrałam coaching indywidualny.

BK: I czego się Pani o sobie dowiedziała?

DK: Odkryłam kilka mocnych stron. Niestety, nie wystarczyło nam czasu, na to, by popracować nad nimi. Słabe strony, oczywiście, też poznałam. Obecnie jestem bardziej pewna siebie i wiem, na czym powinnam bazować, a czego powinnam unikać.

BK: A było dla Pani istotne, że jest to szkolenie tylko dla dyrektorów i możecie się wymienić doświadczeniami?

DK: I tak, i nie. Bo ja nigdzie nie pasuję, przez ten handel chyba. Nie pasuję ani do bibliotek, ani do domów kultury, ale się tym nie przejmuję i uczestniczę w szkoleniach, bo chcę przenieść zdobyte tam umiejętności i wiedzę do mojego środowiska, dzielić się tym, co umiem. Bo młodzi mi na sercu leżą…

Dla mnie każde szkolenie to wiatr w żagle. Tym bardziej, że zarówno szkolenia w ramach Programu Rozwoju Bibliotek, jak i „Kieruj w dobrym stylu” były świetnie zorganizowane i bardzo dobrze przeprowadzone. Nasi trenerzy byli wyjątkowi, miałam wrażenie, że „prowadzili” nas jak za rękę.  Mam taki syndrom „powracającego ze szkolenia”, który chce wywrócić świat do góry nogami. Ta moja euforia przerażała nieco współpracowników. Teraz staram się wprowadzać zmiany mniejszymi krokami.

BK: Wiem, że bardzo się Pani podobały debaty oksfordzkie, które były częścią szkolenia „Kieruj w dobrym stylu”.

DK: Tak! Było to dla mnie ogromne przeżycie. Na początku się wzbraniałam, ale pomyślałam, co mi tam! Uczestnictwo w debacie dużo mi dało – musiałam się do niej przygotować, a potem uważnie słuchać i starannie dobierać argumenty. Czułam wielką odpowiedzialność za swoje słowa. To była dobra lekcja!

Teraz chcę przenieść debaty oksfordzkie na nasz grunt. W grudniu zeszłego roku Dyrektor Gminnego Gimnazjum w Kozodawach zapytał, czy mój pomysł na taką debatę jest wciąż aktualny. Wygląda na to, że go wspólnie z uczniami zrealizujemy! Chcę dyskutować z młodzieżą, a dorosłych zaprosić, by się temu przyglądali.

BK: Przynosi Pani pracę do domu?

DK: Tak. To jest moja bolączka. Niektóre nasze punkty handlowe są czynne do 22.00 i czasem coś się dzieje, trzeba zareagować. Bywa też, że wieczorem dzwoni sołtys, przewodnicząca KGW lub inna osoba i potrzebuje się dopytać, bywa też, że to ja dzwonię wieczorem, bo „dnia mi zabrakło”, więc ta praca trwa nie tylko osiem godzin.

Poza tym jakoś nie potrafię powiedzieć, że się czymś nie zajmę, nawet kosztem czasu prywatnego. Chyba jestem za mało asertywna. Podczas coachingu, mój trener powtarzał pytanie: „Co dla ciebie znaczy NIE, jeśli nigdy nie mówisz NIE?” Jeszcze tego nie rozwiązałam!

BK: A co Pani robi, kiedy nie pracuje?

DK: Mam nieduży ogród i bardzo lubię się nim zajmować, patrzeć jak wszystko rośnie, pielęgnować,  plewić i przesadzać. Hoduję warzywa i owoce, uprawiam też zioła. Poza tym lubię robić na drutach, najchętniej czapki, szaliki, bo je najszybciej mogę skończyć. Mam jeszcze kilka marzeń, które chcę zrealizować. Marzą mi się dalekie podróże, ale nie podróżuję. Mąż już się przyzwyczaił, że ciągle jestem zajęta, w drodze,a po powrocie do domu wyciągam komputer, siedzę i piszę. Na razie jednak jest mi z tym dobrze.

Danuta Kloc – dyrektorka Gminnego Ośrodka Kultury w Hrubieszowie z siedzibą w Wołajowicach; w 2014 r. brała udział w pilotażowej edycji programu dla dyrektorek i dyrektorów bibliotek „Kieruj w dobrym stylu”.

Beata Kołakowska jest psychologiem międzykulturowym. Zawodowo zajmuje się komunikacją marketingową, natomiast po godzinach pisze artykuły dla magazynu „Charaktery”.


„Kieruj w dobrym stylu. Program dla dyrektorek i dyrektorów bibliotek” jest prowadzony przez Fundację Szkoła Liderów na zlecenie Fundacji Rozwoju Społeczeństwa Informacyjnego. Fundacja Rozwoju Społeczeństwa Informacyjnego realizuje Program Rozwoju Bibliotek, który ma ułatwić polskim bibliotekom publicznym dostęp do komputerów, Internetu i szkoleń. Program Rozwoju Bibliotek w Polsce jest wspólnym przedsięwzięciem Fundacji Billa i Melindy Gates oraz Polsko-Amerykańskiej Fundacji Wolności.