Od „Ja” do „My”, od „Tak ma być!” do „Zróbmy to razem” – rozmowa z Wiolettą Drewniak, dyrektorką biblioteki w Bolkowie

O wartości wymiany doświadczeń z ludźmi z tej samej, bibliotecznej branży, o sile coachingu grupowego, a także o metamorfozie wewnętrznej opowiada Wioletta Drewniak, dyrektorka Biblioteki Publicznej Gminy i Miasta Bolków, uczestniczka pilotażowej edycji programu dla dyrektorek i dyrektorów bibliotek „Kieruj w dobrym stylu”.

Beata Kołakowska: Dlaczego zdecydowała się Pani na udział w programie „Kieruj w dobrym stylu”?

Wioletta Drewniak: Z wielu powodów. Pierwszy to taki, że nie mam dużego doświadczenia na stanowisku dyrektorki biblioteki i doszłam do wniosku, że muszę się uczyć.

BK: Od jak dawna jest Pani dyrektorką?

WD: Od października 2011 roku. Odpowiadam za bibliotekę główną w Bolkowie, trzy nasze filie, dwa punkty biblioteczne oraz za pracowników. Zaczynając pracę na tym stanowisku byłam przygotowana do pracy z książkami i z czytelnikami. Uznałam jednak, że muszę się uczyć zarządzania, żeby moja praca była po prostu lepsza.

BK: A drugi powód?

WD: Ciekawość życia. Ciągle poszukuję wszystkiego, co może rozszerzyć moje horyzonty. Śmieję się, że jestem spod znaku Bliźniąt i dlatego muszę rzucać się na to, co nowe i ciekawe. Kolejnym powodem była chęć poznania dyrektorów innych bibliotek publicznych, ludzi, którzy zęby zjedli na tej pracy oraz tych, co dopiero zaczynają. Pomyślałam, że mogą mieć takie same problemy i wątpliwości dotyczące zarządzania, jak ja. Poza tym po prostu lubię poznawać świat i ludzi!

BK: Spotkała Pani dyrektorów, którzy mają podobne problemy?

WD: Nie byłam właściwie pewna, czy moje zawodowe rozterki można nazwać problemami. Ale pomyślałam, że skoro szkolenie jest dedykowane dyrektorom, to pójdę i sprawdzę, czy idę dobrą drogą. Podczas szkolenia wszyscy zdaliśmy sobie sprawę z faktu, że zarządzanie środkami materialnymi i, jak to się ładnie mówi, zasobami ludzkim, to ciężka orka! I nie ma znaczenia, że ktoś kieruje biblioteką ponad trzydzieści lat, a inna osoba jest dyrektorem dopiero od kilku miesięcy – wszyscy mamy do czynienia z podobnymi sytuacjami.

BK: Uważa Pani, że było to cenne zawodowo doświadczenie?

WD: Wartości tych spotkań nie da się wycenić! Czerpałam z wiedzy i doświadczenia innych dyrektorów. Wzięłam wszystko to, co uznałam za przydatne. Dzięki temu zmieniłam swój sposób rządzenia biblioteką i ludźmi. Ja sama się zmieniłam! Muszę pani powiedzieć, że – jak każdy człowiek – bałam się krytyki. Wiedziałam jednak, że muszę mieć wiedzę, by móc funkcjonować sprawnie. A ponieważ nie padło jeszcze pytanie o coaching…

BK: Padłoby wkrótce!

WD: Ale ja je ubiegnę. Coaching grupowy to było to! Był dla mnie jak sesja terapeutyczna.

BK: Dlaczego nie indywidualny?

WD: Doszłam do wniosku, że podczas sesji indywidualnych, mimo mojego otwartego charakteru, pojawią się mechanizmy obronne w stylu „Co ten coach wie?”, „W czym mi może pomóc?”. Bałam się, że ze strachu przed krytyką zacznę wybielać sytuacje, rozmyją się moje rozterki i nie wykorzystam oferowanej mi pomocy.

BK: Coaching grupowy wydawał się bezpieczniejszy…

WD: Agnieszka, wspaniały coach, nawet przez chwilę nie pozwoliła mi myśleć, że jestem atakowana. Podczas sesji rozwiązywaliśmy problem i jak chciałam, to mówiłam, a jak nie chciałam, to tylko słuchałam. Nie musiałam bać się ataków innych osób z grupy, bo reprezentowały sobą bardzo wysoki poziom. Wszystko, co te osoby mówiły, to były po prostu uwagi, spostrzeżenia dotyczące również mojego problemu – z pewnością nie był to atak. Do tej pory pamiętam skupioną twarz Agnieszki, która nie przerywała wypowiedzi żadnemu uczestnikowi, ale jednocześnie nie pozwała odpływać na manowce. A na końcu sesji zadawała pytanie: „Co z tego bierzesz dla siebie?”. To zmuszało do zastanowienia się…

BK: Zmiany, zmiany, zmiany…

WD: Pamiętam, że na początku coachingu zawsze jako pierwsza wyrywałam się do wypowiedzi. Z czasem zaczęłam słuchać, a Agnieszka powtarzała: „Wiola, jeszcze ty nam zostałaś.” A ja słuchałam i wybierałam z dyskusji te elementy, które mnie dotyczyły, odnosiły się do moich spraw. Potem, wracając z Warszawy do Bolkowa, miałam prawie 9 godzin na przemyślenia.

BK: Sporo czasu.

WD: Tak! Jechałam od 22 do 7, więc rano, idąc do pracy, miałam już opracowany schemat postępowania. Wiedziałam, czego chcę.

BK: Jak teraz układa się Pani współpraca z pracownikami?

WD: Na szkoleniu nauczyłam się słuchać swoich pracowników. Nie wyrywać się, nie mówić, ale słuchać. Obecnie nie pada już z mojej strony: „Tak chcę i tak ma być”, jak robiłam wcześniej. Zamiast tego przekazuję Paniom, że mamy do zorganizowania imprezę i pytam, jak one to widzą, jakie mają pomysły. Milknę i czekam. Okazuje się, że ich propozycje są rewelacyjne! Kiedyś byłam jędzą, która ustawiała ludzi po kątach. Teraz podczas rozmowy z pracownikami pada: „Jak sądzisz?”, „Jakie masz plany na następny miesiąc? Napisz mi o tym.”, „Dziękuję ci za to…”

BK: Wspaniała metamorfoza!

WD: Bardzo konkretna! Z „ja” na „my”! Wiem, do czego sama dążę, ale obecnie mówię, że to MY coś robimy. Ta zmiana powodowała, że moim paniom lepiej się pracuje.

BK: Wspomniała Pani, że była jędzą. Jak teraz by się Pani określiła?

WD: Na pierwszej sesji coachingowej powiedziałam o sobie, że jestem jak „prężna lokomotywa”, która ciągnie do przodu, ale wcale nie patrzy, czy przyczepione do niej wagoniki jadą. Nie zmieniło się to, że jestem lokomotywą, ale teraz, zanim „ruszę ze stacji”, to sprawdzam, jak jadą wagoniki, czy się nie odczepiły.

BK: Sądzę jednak, że aby przejść taką metamorfozę, to – nawet będąc „jędzą” – trzeba być jednocześnie osobą otwartą na zmiany.

WD: Bo ja generalnie kocham ludzi. Wiele rzeczy wybaczam, choć zapamiętuję. Myślę, że nie tylko chęć nauki, ale i ostatnie dramatyczne doświadczenia życiowe spowodowały, że przewartościowałam wiele spraw…

BK: Przed przystąpieniem do szkolenia, miała Pani pomysł na kierunek rozwoju biblioteki?

WD: Gdy rozpoczynałam pracę na stanowisku dyrektorki, burmistrz zwrócił się do mnie z prośbą, żebym zmieniła postrzeganie biblioteki w lokalnej społeczności. Powiedział, że chciałby „wyciągnąć” bibliotekę z ubiegłego wieku, żeby nie była tylko miejscem wypożyczania książek. Bardzo mi ta koncepcja odpowiadała! Wreszcie mogę wymyślać nowe rozwiązania, mam na te zmiany pieniądze i jeszcze tego oczekuje ode mnie mój szef.

BK: Świetne możliwości do samorealizacji!

WD: Zrobiłam istną „rewolucję październikową”! Dokonałam tego, czego oczekiwał ode mnie burmistrz. A dlaczego mi się udało? Bo byłam jedzą, byłam wredna. „Chcę, drogie panie, byście robiły to i to. Tak ma być!” – mówiłam. Rewolucja się udała, a potem był czas na przemyślenia, co poszło dobrze, a co przy okazji zburzyłam… Dzisiaj jesteśmy przez społeczność lokalną bardzo dobrze odbierani, a praca moich pań jest i dostrzegana, i doceniana.

BK: Idąc za ciosem, to jak się Pani pracuje z władzami lokalnymi?

WD: Od początku wiedziałam, co mam zrobić, czego się ode mnie oczekuje. Było to powiedziane w formie bardzo sprzyjającej. Po zeszłorocznych wyborach władze lokalne właściwie się nie zmieniły i nadal odczuwam tę sprzyjająca atmosferę. Nadal też przychodzę do burmistrza lub do radnych z pomysłami na kolejne projekty i staram się uzyskać ich akceptację. Jeśli widzę chwilę wahania, to przedstawiam kolejne argumenty, nie odpuszczam. Czasem, jak się na coś nie zgadzają, to wychodzę drzwiami i wracam oknem.

BK: Powiedziała Pani, że miała miejsce „rewolucja”. Jaka jest obecna wizja kierunku rozwoju biblioteki?

WD: W ramach Programu Rozwoju Bibliotek ustaliliśmy, że biblioteka ma być bliżej ludzi, książki, sztuki, edukacji. I my to realizujemy. Planujemy także przenieść bibliotekę główną do nowej siedziby. Niestety nie wiem, w którym stuleciu…

BK: Czyli jest to mało realny pomysł?

WD: Przeciwnie, bardzo realny, ale zależy od finansów. Plany są bardzo zaawansowane, już nawet opracowałam rozlokowanie działów książek. Otrzymalibyśmy dawny kościół ewangelicki, który znajduje się w centrum Bolkowa. Przepiękna lokalizacja! Miałabym wreszcie upragnioną przestrzeń na spotkania z autorami, w których mogłoby uczestniczyć sto, a może i dwieście osób, a nie jak dotychczas – dwadzieścia.

BK: Świetny cel!

WD: Tak, to jest nasz cel – przenieść się do tej nowej lokalizacji w najbliższym czasie. Jeśli nam się nie uda, to nie przestaniemy robić tego, co dotychczas. A skupiłyśmy się na społeczeństwie lokalnym i lokalnych twórcach. Warsztaty, konkursy, wystawy, spotkania – wszystko z ludźmi i dla ludzi, którzy tu mieszkają. Zorganizowałyśmy w bibliotece spotkanie z panią Renatą Chaczko, która obecnie mieszka w Amsterdamie, ale tutaj chodziła do szkoły, tutaj żyła. Napisała książkę „Gracze”, więc ją zaprosiłyśmy, by o niej opowiedziała.

BK: Nastawiliście się tylko na lokalnych twórców?

WD: Miejscowych pisarzy, poetów, malarzy, fotografów, twórców ludowych. O nich mówimy. Przykładowo mamy tutaj mnóstwo ludzi, którzy mają piękne obrazy haftowane krzyżykiem i te prace wiszą w domach, a to takie niesamowite bogactwo. I my je wystawiamy! Zresztą twórcy sami do nas przychodzą i mówią: „Maluję od 10 lat. Proszę mi zrobić wystawę”. „Ależ proszę bardzo!” – odpowiadam. Tematy na wystawy lub spotkania mamy zapewnione na najbliższych kilka lat!

BK: Rzeczywiście udało się Wam wyciągnąć bibliotekę z ubiegłego wieku.

WD: Ale to nie byłoby możliwe bez medialnego szumu. Zanim przyszłam do pracy, panie w bibliotece od lat organizowały różne akcje, konkursy, ale wiedzieli o nich tylko uczestnicy. Natomiast ja to wszystko nagłośniłam! W telewizji kablowej, w gazecie, na blogu bibliotecznym – wszędzie pojawiają się informacje o naszych działaniach! O bibliotece się mówi, o bibliotece się słyszy.
I to nas cieszy.

BK: Ludziom podoba się  to, co robicie?

WD: Tę radość widać w naszych czytelnikach, widać w ludziach, którzy zaczepiają nas w mieście i chwalą za piękne imprezy. Mogę zorganizować spotkanie w stylu „Kim jest dla mnie Pan Cogito?”, ale po co? To jest kultura wysoka i powinna być zapewniona tym, którzy jej potrzebują. A nasz obszar popularyzowania kultury realizujemy poprzez lokalne działania – od przyozdobienia jajeczka metodą decoupage i skorzystania z książek, które są dostępne na ten temat w bibliotece, poprzez piękne wystawy.

BK: Wspomniała Pani, że zostając dyrektorką biblioteki znała się Pani na pracy z księgozbiorem. Gdzie pracowała Pani wcześniej?

WD: W bibliotece zakładowej przy wrocławskich zakładach „Elwro”. W 1988 roku męża i mnie ściągnęła do pracy szkoła w Bolkowie. Mąż zaczął uczyć geografii, a ja zostałam szkolną bibliotekarką. I tak do października 2011 roku. W międzyczasie skończyłam kolejne studia i zaczęłam uczyć języka polskiego, ale zawsze na pierwszym miejscu była biblioteka.

BK: Utrzymuje Pani kontakt z dyrektorami, którzy brali udział w szkoleniu „Kieruj w dobrym stylu”?

WD: Wymieniliśmy życzenia bożonarodzeniowe. Potem ja się trochę odseparowałam. Pochłonęły mnie sytuacje rodzinne. Choroba mojego męża, śmierć mamy… Teraz rzuciłam się w wir pracy. Wstaję o 5 rano i godzinę później już jestem w bibliotece. Pracuję po dziesięć, dwanaście godzin dziennie pod warunkiem, że pozwala mi na to sytuacja rodzinna. W pracy nie muszę myśleć, ile to życie jest warte, dlaczego się tak toczy. Nie zadaję pytań, na które nie mam odpowiedzi… Daję sobie czas na uspokojenie. Ale już w marcu zaczynam kolejne szkolenie, tym razem w Krakowie. Natomiast odpowiadając na pani pytanie, to oczywiście nie chcę tracić kontaktu z uczestnikami „Kieruj w dobrym stylu”, bo za cenne są dla mnie ich rady, za wspaniali ludzie, za piękne osobowości, żeby można było powiedzieć „było, minęło”.

BK: Znajduje Pani jeszcze czas na książki?

WD: Tak. Bardzo dużo czytam, zwłaszcza skandynawską literaturę. Zawsze czytałam książki, w których było czerwono od krwi.

BK: Skąd ta potrzeba?

WD: Znajomy też kiedyś o to zapytał… Dlaczego książki, w których opisywane jest zło tego świata? Bo to jest świat, którego nie znam. Czasem słyszę o nim w telewizji, ale to nie jest mój świat. W moim domu nie ma agresji, patologii. Mam wspaniałego tatę, który powtarza: „Córka, najważniejsza jest miłość.”, a stojąc przy grobie swojej żony recytuje treny. Mam obok siebie cudownego faceta, dzieci, rodzinę… Jest wiara, jest Bóg. Nie znam tej drugiej, paskudnej strony życia. Dlatego o tym czytam. I wiem, że kiedy zechcę, to mogę w każdej chwili przerwać i wrócić do swojego świata.

Wioletta Drewniak – absolwentka Uniwersytetu Wrocławskiego (kierunek bibliotekoznawstwo i informacja naukowa). Już w trakcie studiów rozpoczęła pracę jako bibliotekarka w Zakładach Elektronicznych „Elwro”. Od września 1988 r. mieszkanka Bolkowa, z początku prowadziła bibliotekę szkolną, a od października 2011 r. kieruje Biblioteką Publiczną Gminy i Miasta Bolków. Chłonna wiedzy, w 2002 r. ukończyła Studia Podyplomowe w zakresie filologii polskiej, a w 2011 r. kurs języka niemieckiego na potrzeby międzynarodowych warsztatów. Oddana i zaangażowana córka, mama, przyjaciółka i żona. w 2014 r. brała udział w pilotażowej edycji programu dla dyrektorek i dyrektorów bibliotek „Kieruj w dobrym stylu”.

Beata Kołakowska jest psychologiem międzykulturowym. Zawodowo zajmuje się komunikacją marketingową, natomiast po godzinach pisze artykuły dla magazynu „Charaktery”. Uwielbia reportaże, zarówno literackie, jak i radiowe. Fascynuje się przyrodą.


„Kieruj w dobrym stylu. Program dla dyrektorek i dyrektorów bibliotek” jest prowadzony przez Fundację Szkoła Liderów na zlecenie Fundacji Rozwoju Społeczeństwa Informacyjnego w ramach Programu Rozwoju Bibliotek.

Program Rozwoju Bibliotek wspiera tysiące bibliotek publicznych w całej Polsce w pełnieniu roli lokalnych centrów aktywności społecznej. W takich placówkach ludzie spędzają czas, rozwijają swoje zainteresowania, zdobywają nowe umiejętności i wspólnie działają. Program Rozwoju Bibliotek to przedsięwzięcie Polsko-Amerykańskiej Fundacji Wolności prowadzone przez Fundację Rozwoju Społeczeństwa Informacyjnego. W latach 2009-2015 było realizowane w ramach partnerstwa z Fundacją Billa i Melindy Gatesów.