Biblioteka to dobry adres – wywiad z Barbarą Cywińską

O otwartości i empatii, uważności na swoich czytelników i mieszkańców, a także o korzyściach płynących z picia kawy opowiada Barbara Cywińska – dyrektorka Miejskiej Biblioteki Publicznej w Bychawie, absolwentka pilotażowej edycji programu „Kieruj w dobrym stylu” i Bibliotekarz Roku 2014 w województwie lubelskim.

Barbara Domaradzka: W 2014 roku została Pani lubelskim bibliotekarzem roku, to wielki sukces…

Barbara Cywińska: Tak się szczęśliwie udało, złożyło, komisja była przychylna…

BD: A może jest to zasługa dużego doświadczenia?

BC: Ja jestem dość skromną osobą, mam do siebie krytyczne podejście i zawsze uważam, że można jeszcze lepiej i jeszcze więcej… Informacja, że zostałam lubelskim bibliotekarzem roku była miłym zaskoczeniem i jednocześnie dodatkowym „kopniakiem” do działania.

BD: Jakie działania od tamtego czasu wprowadziła Pani w bibliotece?

BC: Jestem dyrektorem od 2009 roku, a w samej bibliotece, jak Pani policzyła, pracuję dość długo (aż 23 lata!). Moja wizja prowadzenia biblioteki powstała właśnie w 2009 r. Musiałam ją wtedy przedstawić władzom samorządowym tak, aby móc zasiąść na tym ważnym stołku. W moim pomyśle na bibliotekę zawarłam współgranie tradycji i nowoczesności. Chodziło mi o to, żeby w bibliotece tradycyjnie były książki, żeby pachniało farbą drukarską, żeby było słychać szelest stron, żeby można było zasiąść w wygodnym fotelu, napić się kawy, herbaty, porozmawiać z sympatyczną panią bibliotekarką, żeby można było gazetę przeczytać, żeby było cicho, spokojnie i aby czas w bibliotece mógł się zatrzymać.

Z drugiej strony – chciałam jednocześnie, żeby cicho szemrały komputery,  żeby można było przejrzeć prasę nawet z Nowego Jorku. Żeby było tak światowo. Od tego momentu, małymi kroczkami, wszystko to się dzieje: są tradycyjne książki, choć może nie jest ich tyle, ile życzyliby sobie nasi czytelnicy, ale to już odrębna sprawa. Jest kanapa, można się napić herbaty czy kawy, porozmawiać. W ubiegłym roku przybył ważny mebel w bibliotece, a mianowicie niski stolik, który zrobili dla nas stolarze-amatorzy z całej Polski. To efekt spotkania z Anetą Krzyżak, naszą lokalną pasjonatką stolarstwa tradycyjnego, która jest pracownikiem naukowym, ale pasjonuje się właśnie stolarstwem. Pani Aneta urządza u siebie w pracowni ogólnopolski piknik stolarski. Przyjeżdżają z całej Polski podobni do niej  pasjonaci. W  2014 r. realizowali, wymyślony przez panią Anetę, projekt obywatelski w postaci mebla…do biblioteki! Tak, aby każdy mógł go zobaczyć, dotknąć i podziwiać. Początkowo to my  zastanawialiśmy się, co najbardziej się przyda, ale później doszliśmy do wniosku, że to czytelnicy powinni zadecydować, co będzie dla nich najlepszym uzupełnieniem bibliotecznych wnętrz. I tak, żeby sprawić przyjemność czytelnikom, ogłosiliśmy konkurs na mebel do biblioteki. W tym konkursie mógł wziąć udział każdy, bez względu na to, czy jest naszym czytelnikiem, czy nie. Wpłynęło 7 projektów, w tym jeden pod nazwą „stolik-molik” od pana Marka Powiecki z Knurowa na Śląsku. To właśnie ten projekt stolarze wzięli na warsztat i tym sposobem stolik stoi teraz w naszej bibliotece. Są wygodne fotele i kanapa. Stolik jest także wyposażony w  tablety, z których czytelnicy mogą korzystać. W 2014 r. napisaliśmy projekt i otrzymaliśmy ich sześć. Jest i tradycyjnie, i nowocześnie… ale trochę odeszłyśmy od tematu…

BD: Tak pani opowiada o tym stoliku i kanapie, że z przyjemnością bym przy nim zasiadła….

BC: Zapraszam. Szkoda, że Pani nie przyjechała. Tak przez telefon jest inaczej.

BD: Wierzę, że będzie okazja. Z Pani wypowiedzi wynika, że skupia Pani swoją uwagę głównie na czytelnikach. Jak Pani bada potrzeby czytelników?

BC: Gdyby Pani siedziała teraz ze mną, widziałaby Pani, że przede mną stoi filiżanka kawy. Bardzo lubię kawę. Na tej filiżance jest znaczek pocztowy z logo biblioteki – czyli słoneczko, książka i napis „Biblioteka to dobry adres”. To jest taki pomysł z początków mojego dyrektorowania. Autorem  projektu znaczka jest Marek Matysek, przyjaciel i sympatyk bychawskiej biblioteki. Popijając kawę z takiej filiżanki dużo rozmawiam z ludźmi, którzy do nas przychodzą. Niektórzy wręcz twierdzą, że tracę czas na picie kawy i na rozmowy, bo w tym czasie mogłabym np. 10 książek opracować. Tymczasem okazuje się, że przy kawie i przy tych zwykłych rozmowach powstają fajne pomysły. Poznaję też różne osoby, pasjonatów, z którymi później realizujemy najróżniejsze projekty.  Taka kawa z Anetą, tą od stolika, zaowocowała fantastycznym spotkaniem w jednej z naszych filii w Starej Wsi. To był taki mix zdarzeń: wystawa rękodzieła, głównie związanego z wyposażeniem wnętrz (obrusy, serwetki, stoły, stołki, komody itp.), pokaz ręcznych narzędzi stolarskich używanych dawniej i dziś, spotkanie z ciekawą osobą, a do tego jeszcze wycinanie w drewnie. Przyznaję, obawiałam się tego spotkania, bo wyobraźnia podsuwała mi obraz okropnie zakurzonej biblioteki po takim spotkaniu z kobietą-stolarzem. Okazało się, że to świetny pomysł i dla małych i dla dużych.  Dzieci się doskonale bawiły, a dorośli odkrywali  bibliotekę inną niż zwykle.

Komuś marzy się, żeby w bibliotece było to czy tamto i automatycznie ten pomysł przeradza się w konkretne działanie. Na przykład swojego czasu, bodajże w 2013 roku, mieliśmy okazję współpracować z Fundacją Civis Polonus, organizując konsultacje społeczne w bibliotece. To były spotkania dwóch grup społecznych: młodzieży  i seniorów z władzami miasta w otoczeniu książek. Młodzież dlatego, że ciężko do nich trafić i trudno znaleźć ten przysłowiowy „haczyk”, coś co ich przyciągnie. Podczas konsultacji wybrzmiało coś takiego, że część młodych osób nie przychodzi do biblioteki z powodu braku czasu. Książki czytają w każdej wolnej chwili, korzystając z urządzeń mobilnych, takich jak tablet, telefon itp. Pomysł na rozwiązanie  problemu, a raczej ukłon w stronę bardzo zajętych młodych ludzi pojawił się, ale nie było możliwości finansowych. Minęło trochę czasu, ale gdzieś ta potrzeba młodych  w głowie siedziała. W 2015 r.  książki elektroniczne już mamy, przystąpiliśmy do konsorcjum IBUK Libra. Może to jeszcze nie jest to, co młodzież sobie by wymarzyła, ale jest to jakiś pierwszy krok i właściwy kierunek.

Drugie konsultacje odbyły się z seniorami. Tam właśnie okazało się, że oni by chcieli uczyć się obsługi komputerów. Wtedy w bibliotece były raptem trzy komputery w czytelni i ze trzy do naszych bibliotecznych działań. Pomysł pozostał, kiełkował w głowie i czekał na możliwości. I one, te możliwości, się pojawiły. Dostaliśmy laptopy z projektu realizowanego przez Urząd Miejski, resztę pożyczyliśmy od sąsiadów, czyli Bychawskiego Centrum Kultury. Kurs komputerowy dla seniorów pod tytułem „Wakacyjna Akademia Seniora” stał się faktem. Poprowadziła go wolontariuszka. To kolejny plus dużej ilości kawy wypijanej przeze mnie i rozmów prowadzonych nad filiżanką życiodajnego płynu. Okazało się, że jest dziewczyna, która nie ma pracy, nie ma zajęcia, a z komputerami jest za pan brat. Słowo się rzekło, że szukamy kogoś takiego, kto poprowadzi kurs z podstaw obsługi komputera. Podpisaliśmy umowę o wolontariacie. Efekt: 20 zadowolonych absolwentów Wakacyjnej Akademii Seniora. Niektórzy z nich kupili sobie laptopy, piszą do nas maile i z nami rozmawiają, dlatego że im się to bardzo spodobało, chwycili komputerowego  bakcyla, teraz odbieramy telefony co chwilę z zapytaniem, czy będzie jakiś kolejny kurs, bo oni są chętni i otwarci.

BD: Takie zadania wymagają sporej odwagi i wytrwałości, na przykład projekt „Danie dla Mola” prowadzi Pani już…

BC: „Danie dla Mola” powstało w 2007 roku. Dotychczas odbyło się już 17 edycji, po dwie edycje w roku. „Mol” to takie  moje dziecko, bardzo hołubione i ciągle dopieszczane…
Ja w ogóle lubię jeść, lubię gotować, lubię też czytać książki. Zawsze chciałam te przyjemności połączyć. I znów ta moja kawa… Pewna czytelniczka przyszła z pomocą, przynosząc ze sobą kilka książek o słonecznej Prowansji. Książki te oddała, mówiąc, że bardzo fajne, ale ona nie mogła ich czytać, bo ciągle chciało jej się jeść, biegała do kuchni, otwierała lodówkę i wyjmowała coś do jedzenia. To była iskra, impuls, który w głowie coś rozjaśnił.

W międzyczasie powstawała nad zalewem, w okolicy ruin pałacu, nowa restauracja. Bardzo klimatyczne miejsce. Właścicielem był kolega mojej przyjaciółki, człowiek bardzo otwarty. Opowiedziałam mu o tym pomyśle, aby połączyć literaturę i kulinaria. Zaoferował, że pomoże. Pierwsza edycja odbyła się w 2007 r. we wrześniu w nowo otwartym lokalu. Aby zaintrygować czytelników i zachęcić ich do literackich poszukiwań, wymyśliliśmy konkurs o nazwie „Danie dla Mola”. Każdy czytelnik – dowolnej biblioteki – mógł zgłosić swój ulubiony opis potrawy z literatury pięknej. Mamy dwie sympatyczne restauracje w Bychawie: restauracja „U Saszy” i kawiarnia „Złota Lira” w Bychawskim Centrum Kultury. Tam urządzamy imprezy finałowe, podsumowujące i zamykające literacko-kulinarny konkurs, tam przywołujemy literackie opisy potraw i przyrządzamy jednocześnie, jeśli tylko da się je przyrządzić. Niektórych nie mamy odwagi przygotować, na przykład przekąskę z krowich wymion na sto różnych sposobów według „Imprimatur” Rity Monaldi i Francesco Sorti smakowaliśmy tylko za pomocą zmysłu słuchu.  To jest też fenomen wręcz, bo naszym czytelnikom i mieszkańcom pomysł bardzo się spodobał. Nawet tym, których czytanie nie bawi i na co dzień nie deklarują miłości do książek. Na nasze wydarzenie i tak przychodzą, i przekonują się, że literaturę da się smakować własnym językiem i podniebieniem, i że jest to bardzo przyjemne.

Fajne jest też to, że zdobyliśmy sporo osób wspierających. Tutaj mowa głównie o przedsiębiorcach bychawskich. Moja skłonność do picia kawy oczywiście jest tutaj ważnym elementem, gdyż taka bezpośrednia rozmowa i dobra kawa sprawiają, że ludzie chętniej wspierają nas rzeczowo i organizacyjnie. Na przykład sklepy spożywcze ofiarowują produkty potrzebne do przyrządzenia literackich dań, burmistrz miasta funduje nagrody itp. W niektórych miejscach w Bychawie, można też zjeść potrawę literacką. W restauracji „U Saszy” jest już kilka takich potraw, smaków, które można w każdej chwili zamówić. W piekarni państwa Kowalskich można kupić babkę śmietankową, inspirowaną „Tędy i owędy” Melchiora Wańkowicza, w sklepie firmowym GS-u zaś drożdżówki – przysmak urzędników według powieści Sharon Owens „Herbaciarnia pod morwami”, a w sklepie firmowym bychawskiej OSM można kupić ser na literacki sernik. To bezcenne, że mamy wokół projektu „Danie dla Mola” i wokół naszej biblioteki grupę przyjaciół, która nas wspiera i pomaga.

BD: Widać, że Pani osoba i biblioteka mocno wpływa na społeczność lokalną Bychawy.

BC: Tak, właśnie na początku trzeba było zabiegać o te firmy i osoby, które zechciałyby z nami współpracować. Tutaj może wyjdę na sknerę, ale jeżeli mamy możliwość niewydania pieniędzy, to ich po prostu nie wydajemy. Wolę kupić trzy książki do biblioteki niż marchewkę do zupy literackiej. Akurat za te produkty chętnie zapłaci, czy je podaruje, sklep spożywczy czy restauracja, w której będziemy te potrawy przyrządzać. To jest kwestia, no nie wiem, jakiegoś uroku osobistego… czy czegoś w tym stylu… Dzięki temu wszyscy są zadowoleni, firmy mają okazję do niebanalnej promocji i budowania pozytywnego wizerunku, a nam łatwiej udźwignąć ciężar finansowy imprezy.

BD: Jak Pani opowiada o bibliotece, często mówi „my”, co wskazuje na duże zaangażowanie zespołu.

BC: Uważam, że człowiek sam nie jest w stanie za wiele zdziałać. Może wpaść na pomysł, ale przy nawet najdrobniejszych rzeczach jesteśmy skazani na siebie nawzajem. W każdym momencie jest nam potrzebny ktoś, kto pomoże, podpowie, będzie obok…

BD: Jak liczny ma Pani zespół? Czy są to osoby z którymi wcześniej Pani współpracowała jeszcze na stanowisku bibliotekarza?

BC: W bibliotece pracuję już od bardzo dawna. Z dwiema koleżankami, które wprowadzały mnie w arkana sztuki bibliotekarskiej, pracuję do dzisiaj. Pozostałe osoby dołączyły do zespołu nieco później. W bibliotece głównej jest nas trzy, w filiach też pracują trzy osoby i jeszcze od ubiegłego roku pod naszymi skrzydłami jest biblioteka pedagogiczna, którą „odziedziczyliśmy w spadku”. Pracownicy merytoryczni to siedem osób, plus dwie osoby na etatach obsługowo-administracyjnych. W sumie zespól biblioteki liczy dziewięć osób.

BD: To już sporo…

BC: Tak. Niektórzy mówią, że gdyby wszystkich nas połączyć w jedną osobę, to powstałby idealny bibliotekarz… bo każdy z nas – mamy jednego mężczyznę w zespole – ma jakiś inny, swój własny, indywidualny zbiór cech, styl działania, każdy też ma inną grupę  zaprzyjaźnionych czytelników…

Joanna świetnie dogaduje się  z dziećmi. Pani Ela to perfekcjonistka, która dba o szczegóły i czuwa nad każdym drobiazgiem. Dla Ewy nie ma rzeczy niemożliwych, jeśli trzeba zrobić w godzinę dekorację, to ona z niczego coś wyczaruje, uwielbia też bawić się bibliotecznym Facebookiem. Druga Ewa długo nie pracowała zawodowo, zajmowała się dziećmi i domem, od dwóch lat pracuje z nami –
teraz chce popróbować wszystkiego, więc bardzo dużo bierze na siebie i pracuje za dwoje; na różne rzeczy z powodzeniem się porywa. Krzysztof ma dar sprowadzania nas na ziemię, ilekroć zaczynamy w obłokach bujać, on niewinnym pytaniem czy krótkim stwierdzeniem „sprowadza do parteru”; taki głos rozsądku. Gosia wychwyci najmniejsze niedociągnięcie w dokumentach, a  Tereska zrobi wszystko, co w danej chwili jest potrzebne. Jestem jeszcze ja, ta co lubi pisać, bardzo. To moje pisanie okazuje się często ważne, niemal niezbędne. Od lat współpracujemy z lokalną gazetą, w każdym niemal numerze pojawia się artykuł o bibliotece, jej działaniach itp. Mamy też dobry kontakt z regionalnymi mediami, o który zabiegaliśmy. Impreza „Danie dla Mola” bardzo nam pomogła w przyciąganiu mediów do nas. Pisze o nas często „Dziennik Wschodni”, pojawiamy się na antenie Radia Lublin,  ostatnio nawet telewizję udało nam się „zbałamucić”. Obszerne relacje właśnie z tej imprezy pojawiały się ostatnio kilkakrotnie w TVP Lublin. Bardzo jesteśmy z tego dumni. Ponieważ lubię pisać, wysyłam tysiące maili, listów z propozycją współpracy, zaproszenia, podziękowania itp.

BD: Wszystkie Pani aktywności skłaniają mnie do pytania, co Pani wyniosła ze szkolenia „Kieruj w dobrym stylu”? Ponieważ jest Pani wręcz człowiekiem renesansu…

BC: Gdy zobaczyłam ogłoszenie o naborze do programu „Kieruj w dobrym stylu”, to aż   podskoczyłam na krześle, oczy mi się zaświeciły, a serce wywijało koziołki. Od dawna czegoś takiego szukałam. Komercyjne kursy są drogie, stąd nieodłączne dylematy: czy kupić książki do biblioteki, czy szkolenie dla dyrektora. Nigdy się nie odważyłam żeby, np. za tysiąc złotych, kupić sobie szkolenie, jeżeli za te same pieniądze mogę kupić kilka poszukiwanych tytułów do biblioteki.

Potem strasznie się stresowałam, że będzie wielka konkurencja, że będzie olbrzymi przesiew, ale wypełniłam wniosek rekrutacyjny i się udało.  Przyznaję, że w trakcie zajęć byłam trochę wycofana i jakby na uboczu. Ja generalnie potrzebuje więcej czasu, żeby się oswoić z nowymi ludźmi i nową sytuacją. To nie znaczy oczywiście, że nic nie robiłam. Fantastycznym dla mnie doświadczeniem była możliwość bezpośredniego kontaktu z  dyrektorami bibliotek z różnych rejonów Polski, zarówno z tymi doświadczonymi, z długim stażem, jak i ze świeżo upieczonymi szefami. Poznałam ich codzienne problemy, postawy, spojrzenie na rolę bibliotek we współczesnym świecie, podejście do pracowników itp. Przyznaję, że to właśnie młode osoby mnie mocno zaintrygowały, bo one widzą swoją rolę w innym świetle. Mają swoją wizję, swój cel i dążą do niego bez oglądania się na boki. Jeżeli ktoś nie nadąża, to jego problem. Ale chciałam powiedzieć co innego: podczas tego szkolenia przyglądałam się, przysłuchiwałam, przekładałam na moją sytuację i zastanawiałam się nad sobą. To właśnie z kontaktów z ludźmi czerpię najwięcej. Najcenniejsza jednak rzecz, którą wyniosłam, to była praca z coachem indywidualnym. Moim coachem był pan Zdzisław Hoffman, chodzący spokój. To on, podczas sesji coachingowych prowadzonych w moim gabinecie, rozkładał mnie na czynniki proste. W zasadzie to ja mówiłam, a on tylko przewiercał, prześwietlał mnie swoimi oczami, czy ja aby  nie zmyślam. Od czasu do czasu rzucił tylko niby proste pytanie, a mnie się wtedy wszystko otwierało, układało w logiczną całość.

Mam wprawdzie jakąś wiedzę psychologiczną, bo to jest dziedzina, która mnie zawsze interesowała, sporo literatury przeczytałam na ten temat. Natomiast specem od  zarządzania nie jestem, tutaj działam bardziej  intuicyjnie. Czasem naturalnie to wszystko jakoś wychodzi, a czasem… pożal się Boże. Dlatego te spotkania tak bardzo mi pomogły, bo coach tymi swoimi prostymi pytaniami wymuszał na mnie, żebym spojrzała inaczej na rzeczy, sprawy, zdarzenia z jednej strony oczywiste, a z drugiej niekoniecznie. Do tej pory, np. w relacjach ze współpracownikami, wyznawałam zasadę, że skoro pracuję z ludźmi tyle lat, to ja właściwie nie muszę mówić nikomu, co ma robić, bo on to wie. Pan Zdzisław skutecznie mnie wyprowadził z tego błędu: „No dobrze, pracownik wie, ale wcale nie musi tego robić, bo na przykład skoro ty mu nie każesz, nie prosisz, to on  może sobie pomyśleć, że ty nie potrzebujesz, żeby to było zrobione”. Wreszcie dotarło do mnie, że nikt nie ma obowiązku czytania w moich myślach, że to w naturze człowieka leży, że jak mu się jasno nie powie, nie porozmawia o oczekiwaniach, to on wcale nie musi tego wiedzieć, że się od niego czegokolwiek oczekuje. Niby proste, ale trzeba było aż udziału w programie „Kieruj w dobrym stylu”, żebym to dostrzegła, zrozumiała…

BD: Czy to znaczy, że zespół też poczuł różnicę?

BC: Trzeba by zespołu zapytać, ale pewnie trochę tak. Może się bardziej otworzyłam, może trochę więcej z nimi rozmawiam, może nieco jaśniej komunikuję oczekiwania, potrzeby. Staram się też mówić, co i dlaczego mi się podoba. Ciągle się uczę i oswajam z tym. Też chyba w naturze człowieka leży, że łatwiej wytknąć komuś coś, niż za coś pochwalić. Mam przed oczami swoje notatki z coachem i jak się w czymś zamotam, to sobie je czytam,  przypominam.

BD: Ale idzie do przodu?

BC: Idzie. Program był dla mnie bardzo ważnym doświadczeniem. Takim bezcennym wręcz. Ciągle wracam do tego, co działo się w trakcie trwania programu, odtwarzam niektóre sytuacje, fragmenty rozmów, analizuję je i wyciągam wnioski. Trafiło to do mnie.

BD: Czy utrzymuje Pani kontakt z innymi dyrektorami ze szkolenia? 

BC: Z niektórymi tak. Nie ze wszystkimi.

BD: A są plany na wspólne projekty?

BC: Jak się rozstawaliśmy, to były takie plany, abyśmy się komunikowali. Później każdy się rozjechał do swoich zajęć. Z jedną panią się spotkałam podczas wizyty studyjnej w Gorlicach, to było sympatyczne spotkanie. Także trudno mi powiedzieć, jak to będzie dalej. Ale wymieniam telefony, maile, zapytania.

BD: Tak na koniec: co Pani robi, jak Pani nie pracuje? Ma Pani czas na inne aktywności?

BC: Rzeczywiście, teoretycznie moje godziny pracy niby można zamknąć od ósmej do szesnastej, ale to tylko teoria. Wiele spraw zawodowych załatwiam z pozycji biurka w moim domu. Podobnie wiele pomysłów, a także artykułów powstaje nocą w zaciszu domowym. Bardzo lubię podróżować, jeździć samochodem, czytać książki, czasem lubię „grzebać” w ziemi, tej w przydomowym ogródku.

Ponieważ lubię pisać, to na przykład spisuję wspomnienia. Ciągle jeszcze nie moje, tylko innych osób. Cały cykl tekstów wspomnieniowych o życiu codziennym bychawian z lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych ubiegłego stulecia powstał nad filiżanką kawy. Jeden z moich czytelników, pan Wiesiek Boguta, który ma wspaniałą pamięć, opowiada niesamowite historie z życia, anegdoty o ludziach wplecione w nurt historii miasta. Historie opowiedziane niezwykle barwnie i z najmniejszymi detalami,  skrupulatnie zanotowane i zredagowane przeze mnie są publikowane w lokalnej prasie, tj.  „Głosie Ziemi Bychawskiej”. Efekt tych publikacji to cała masa telefonów od bychawian rozsianych po całym kraju i świecie z podziękowaniami, ale też z dodatkowymi informacjami na temat opisanych zdarzeń, miejsc, osób… Takimi właśnie rzeczami się zajmuję. I na koniec – wiadomość z ostatniej chwili. Na wniosek biblioteki, napisany oczywiście przeze mnie, wspomniany czytelnik – Wiesław Boguta otrzymał nagrodę kulturalną Gminy Bychawa, m.in. za propagowanie historii bliskiej.

BD: Bardzo dziękuję za rozmowę, która była bardzo budująca. Można iść naprzód i mieć mnóstwo pomysłów. Mam nadzieję że uda mi się odwiedzić Bychawę….

BC: To ja zapraszam na kawę przy stoliku-moliku do Bychawy i na apetyczne smaki literackie.

BD: Dziękuję, na pewno zadzwonię.

fot. Robert Bogudziński

Barbara Cywińska – dyrektorka Miejskiej Biblioteki Publicznej w Bychawie, laureatka konkursu na Bibliotekarza Roku 2014 w województwie lubelskim. Absolwentka pilotażowej edycji programu dla dyrektorek i dyrektorów bibliotek „Kieruj w dobrym stylu”.

Barbara Domaradzka – koordynatorka merytoryczna tegorocznej edycji programu „Kieruj w dobrym stylu” z ramienia Fundacji Szkoła Liderów. Trenerka umiejętności miękkich, a z pasji animatorka społeczno-kulturalna. Jej misją jest budowanie relacji międzyludzkich, konstrukcji architektonicznych i społeczeństwa obywatelskiego.


„Kieruj w dobrym stylu. Program dla dyrektorek i dyrektorów bibliotek” jest prowadzony przez Fundację Szkoła Liderów na zlecenie Fundacji Rozwoju Społeczeństwa Informacyjnego w ramach Programu Rozwoju Bibliotek. Program Rozwoju Bibliotek wspiera tysiące bibliotek publicznych w całej Polsce w pełnieniu roli lokalnych centrów aktywności społecznej. W takich placówkach ludzie spędzają czas, rozwijają swoje zainteresowania, zdobywają nowe umiejętności i wspólnie działają. Program Rozwoju Bibliotek to przedsięwzięcie Polsko-Amerykańskiej Fundacji Wolności prowadzone przez Fundację Rozwoju Społeczeństwa Informacyjnego. W latach 2009-2015 było realizowane w ramach partnerstwa z Fundacją Billa i Melindy Gatesów.